Do aresztu trafił za kradzież blokady na koło. Pacyfista z wyższym wykształceniem, za kratami spędził pół roku. O odpalaniu papierosa za pomocą kontaktu, zagotowaniu wody w 15 sekund i atlasie do ćwiczeń zmontowanym z więziennych łóżek, opowiada w rozmowie z dziennikarzem naszej redakcji. –
W twoim przypadku popularne powiedzenie „siedzę za niewinność” jest prawie adekwatne do sytuacji. Wyjaśnisz jaki sposób trafiłeś do aresztu?
- Najkrócej mówiąc, za kradzież blokady na koło. Straż Miejska założyła ją za nieprzepisowe zaparkowanie pojazdu. Udało się jednak ją odkręcić, wymienić koło na zapasowe i odjechać. Jak się później okazało, całe zdarzenie nagrała kamera, a policja miała niezły ubaw oglądając kasetę. Dostałem 10 miesięcy w zawieszeniu na rok i karę grzywny w wysokości około 200 złotych. Nie zapłaciłem mandatu, co było powodem zdjęcia „zawiasów”. Nawet o tym nie wiedziałem, gdyż nie odebrałem korespondencji, a wyrok odbył się zaocznie, bez mojego udziału. Zwabili mnie na posterunek, mówiąc, że jestem świadkiem jakiegoś wypadku. Nawet nie podejrzewałem, że zakują mnie w kajdany i przewiozą do aresztu. Wtedy myślałem, że wyjdę po góra 48 godzinach. Jak się jednak okazało pobyt w „sanatorium” wydłużył się do pół roku. No cóż fortuna kołem się toczy…
- Czy odbyła się jakaś inicjacja na więźnia? Obcięli Ci włosy, umyli za mocą węża z lodowatą wodą? Odbyło się tak zwane „kocenie” przez współwięźniów?
- To oczywiście brednie, choć na początku miałem podobne wyobrażenie. Rzeczywistość okazała się inna niż w filmach. Nie było strażników, którzy znęcali się nade mną i więźniów, którzy czyhali na moje życie. Oczywiście nie oznacza to, że pobyt był sielanką. Pierwsze pytanie po przekroczeniu bram aresztu to „czy grypsuje”. Między innymi od tego zależało do której celi trafię. Wybrałem „opcję” dla niegrypsujących, zresztą nie miałem o więziennym slangu pojęcia. Strażników zdziwiło również, że jako nieliczny posiadałem wyższe wykształcenie, co raczej w tych realiach jest ewenementem.
- Jak wyglądała sama cela? W końcu to pomieszczenie, w którym spędziłeś większość czasu podczas półrocznego pobytu.
- Moja była 4-osobowa, dość duża i bardzo wysoko. Aby wymienić żarówkę musieliśmy ustawiać piętrowe łóżko, na nim stolik, na niego wchodził ponad dwumetrowy kolega, który na palcach ją wykręcał. Samo wnętrze celi było znośne. Po boku aneks toaletowy, na ścianach plakaty z samochodami i gołymi babami, a w kącie telewizor.
- Telewizor w celi? To chyba znacznie ułatwiało pobyt i „zabijało” czas.
- To na pewno była główna rozrywka w areszcie. Szczególną popularnością cieszyły się, nie wiedzieć czemu, seriale kryminalne (śmiech). Każdy w celi uważał się za specjalistę w dziedzinie prawa i z wypiekami na twarzy dyskutowano o popełnionej zbrodni. W czasie mojego pobytu odbywały się Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Miesiąc minął więc jak z bicza strzelił. Oprócz tego była również biblioteka. Książki cieszyły się jednak mniejszym zainteresowaniem, choć wabikiem były kolorowe okładki. W tym przypadku prym wiodły również pozycje sensacyjno - kryminalne. Popularna była też praca nad własną muskulaturą. Z łóżek montowany był pseudo atlas do ćwiczeń. W różnych konfiguracjach pracować można było nad konkretnymi partiami mięśni. Poza tym dużo czasu spędzano nad wymyślaniem historii oraz kretyńskich ustaw, dzięki którym wyjdziemy na wolność. Dla rozrywki przekonano jednego kolesia, że jeżeli weźmie ślub w więzieniu, to go wypuszczą, bo będzie jedynym żywicielem rodziny. Wszystko zorganizował, przewieziono go w kajdanach do urzędu stanu cywilnego, tam też się ożenił. Ku jego zdziwieniu, zaraz po ceremonii został odstawiony do celi. Można powiedzieć, że dał się podwójnie zakuć w kajdany (śmiech).
- A jak z dostępnością używek? Można było zdobyć alkohol bądź narkotyki?
- Nie w areszcie. W zakładach półotwartych podobno jest wszystko, od amfetaminy, po anaboliki i sterydy. Tutaj nie było takich możliwości. Nie uzyskiwaliśmy alkoholu z pasty do zębów, czy ze sfermentowanych soków, jak mówią mity. Niektórzy raczyli się tak zwanym więziennym zwyczajem, czyli mocną kawą z dodatkiem tytoniu. Jednak nie u mnie w celi. Papierosy i zwykła kawa nam wystarczyły.
- Nie było problemu z ich zdobyciem?
- W areszcie jest sklepik, a w zasadzie kantyna. Jeżeli ktoś pracuje, a ja miałem fuchę w magazynie, może raz w tygodniu kupić najpotrzebniejsze rzeczy. Rodzina może też wpłacić pieniądze na konto lub zakupić towary przy odwiedzinach. Fajki były w zasadzie walutą w areszcie i można było wymienić się za nie prawie na wszystko. Kumpel z celi nauczył mnie odpalanie papierosa po więziennemu. Moczy się końcówkę fajki, do włącznika światła przykłada dwa kable i zwiera je przy papierosie. Efektem specjalnym jest mrugające światło i iskry, ale po chwili można „puścić dymka”. Podobny patent stosowano, jeżeli nie było czajnika. Również Używano dwóch kabli, do których przymocowana była metalowa płytka, którą zanurzało się w wodzie. Końcówki wsadzało się do kontaktu, prowizoryczna grzałka zaczynała się żarzyć i po około 15 sekundach woda bulgotała.
- Wiele było takich więziennych patentów?
- W celi w zasadzie nie można było posiadać sznurka - zapobiegawczo, aby uniknąć prób samobójczych. Robił się go jednak wypruwając poszczególne nitki z ręcznika. Z nich z kolei za pomocą specjalnego splotu tworzy się sznur. Służy na przykład do wieszania wypranej bielizny, albo do komunikacji z celą poniżej. Aby porozumieć się ze światem zewnętrznym idzie się na tak zwane „lupo”, czyli po prostu do okna. Najczęściej krzyczy się do znajomych, choć niektórzy używają uproszczonego języka migowego. Wiadomości wysyła się za pomocą tuby zrobionej ze zwiniętego kartonu. Do niego wkłada się kartkę zwiniętą w stożek. Za pomocą siły płuc wyrzuca się „pocisk” za kraty. Były nawet wersje nocne z podpalanymi kartkami. Oczywiście wszystko trzeba było chować, gdyż raz na parę dni odbywało się sprawdzanie cel. W slangu więziennym nazywane „kipiszem”. Strażnik przeszukiwał pomieszczenie, sprawdzając przede wszystkim posłanie. Ja do osób pedantycznych nie należę i współwięźniowie śmiali się, że sam sobie robie „kipisz”.
- Jak wyglądały relacje z osobami z celi? Czy w ogóle zdarzały się bijatyki?
- Raczej nikt nie ryzykował, gdyż popełnienie przestępstwa w zakładzie zamkniętym jest karane jeszcze bardziej rygorystycznie. Poza tym większość osób, które poznałem, trafiła do „sanatorium” za „zbrodnie” o podobnych charakterze jak moja. Jazda po pijaku na rowerze po raz trzeci, czy siedemdziesięcioletni dziadek, który nie chciał przepisać domu rodzinie, więc wpędziła go w długi. Zdarzały się jednak, również osoby, które miały na swoim koncie prawdziwe przestępstwa. Gdy do aresztu trafił pedofil i został umieszczony w izolatce, więźniowie urządzali mu tak zwane nocne „jechanie” (mówiąc ładniej). Krzyczeli, że go zabiją, obrzucali epitetami i walili krzesłami w podłogę, a strażnicy nie mogli nad tym zapanować. Ten koleś nie miał łatwej nocy. Pewnego razu trafił do nas również facet tak nachlany, że nie wiedział gdzie się znajduje. Po przebudzeniu w ciemnej celi myślał, że jest w domu. Pół nocy walił w drzwi i wrzeszczał na swoją kobietę - Mariolę, żeby poszła po wino i mu otworzyła. Skończyło się mniej zabawnie, wybił szybę i próbował wypruć sobie flaki. Przewieziono go do szpitala i podobno odratowano.
- Pobyt w, jak to nazywasz, „sanatorium”, trwał pół roku. Jak przeżyłeś ostatnie dni? Co zrobiłeś po wyjściu i czy łatwo udało Ci się wrócić do normalnego świata na zewnątrz?
- Dostałem 10 miesięcy, ale za dobre sprawowaniu wypuścili mnie po nieco ponad pół roku. Na zewnątrz czekali znajomi, więc od razu gdy opuściłem progi aresztu w rękę wepchnięto mi piwo i odpalono papierosa. Chyba nie można wyobrazić sobie szybszego powrotu do normalności. Już wcześniej nie wierzyłem w system resocjalizacji, teraz wiem na pewno, że to kompletna bujda. Nikt stamtąd „uzdrowiony” nie wychodzi. Kto kradł, ten będzie kradł dalej. Ja cenię wolność… ale uważam, że nawet po zewnętrznej stronie krat, zupełnie wolni nie jesteśmy.
źródło: 30minut
W dzierżoniowskim ratuszu w Oknie Artystycznym możemy podziwiać piękne, naturalne dekoracje dla domu i mieszkania. Wykonane z brzozowego drewna i soji świece oraz inne ozdoby to dzieła Julii Daroszewskiej i Pawła Paterka. A wszystko zaczęło się w czasie pandemii...
czytaj więcejOkno ratusza w Dzierżoniowie zakwitło! A to za sprawą przepięknych kompozycji kwiatowych i, pomimo że sztucznych, efekt naprawdę jest niesamowicie żywy. Stroik na każdą okazję potrafi stworzyć Pani Agnieszka Trytko, to właśnie jej prace prezentowane są obecnie w "oknie artystycznym".
czytaj więcejTym razem w Oknie Artystycznym Dzierżoniowskiego Ratusza można podziwiać prace pana Jerzego Kukulskiego - głównie obrazy przedstawiające pejzaże.
czytaj więcejWałbrzyski Ośrodek Kultury będzie gościł w lutym wyjątkowego artystę - Pawła Basińskiego. Malarz zainspirowany ludzką twarzą zaprezentuje na wystawie swoje dzieła o tej własnie tematyce. Wystawa jego obrazów będzie dostępna do pierwszego marca, a wernisaż odbędzie się 16 lutego o godz. 18:00 w galerii „Na Piętrze” Wałbrzyskiego Ośrodka Kultury na terenie Starej Kopalni. Wstęp bezpłatny.
czytaj więcejMieszkanka Pieszyc zajęła I miejsce w Konkursie na Profesjonalnego Pracownika Poczty Polskiej S.A. w kategorii Obsługa Klienta. Pani Anna Majcherkiewicz pracuje w Urzędzie Pocztowym w Pieszycach jako specjalistka do spraw obsługi klienta. Jak wyglądał konkurs?
czytaj więcej