Marian Szeja jest ikoną nie tylko GKS Zagłębie Wałbrzych, ale całego wałbrzyskiego sportu. Zapraszamy do lektury trzeciej części wywiadu, który powstał jesienią 2009 roku podczas szeregu spotkań naszego wysłannika ze znakomitym bramkarzem Zagłębia i reprezentacji Polski.
Olimpiada w Monachium
/cześć trzecia/
W drodze po medal
Jacek Gmoch w wyniku ostrego zderzenia z Panem w meczu kadra – „Ekspres wieczorny” - jesienią 69’ - doznał skomplikowanego jak na owe czasy złamania nogi i groziła mu nawet amputacja. Jakie były Pana relacje ze sztabem szkoleniowym i z samym Gmochem, który był asystentem Górskiego i przygotowywał reprezentacje do Olimpiady?
Marian Szeja: - To było dwa lata później, po kontuzji. Jacek jakoś się wyleczył, przestał już grać i został bankiem informacji jak na tamte czasy. Wpierw jeździł, oglądał przeciwnika itd. Później Górski go wziął jako drugiego trenera. Trenował nas, był z nami i był jako drugi trener na Olimpiadzie. Nie wspominał o wypadku. Porozmawialiśmy. Powiedział: „Marian, ja do Ciebie nie mam nic”. „Jacek, ja Tobie to specjalnie nie zrobiłem” – odpowiedziałem. Stało się jak się stało, tym bardziej, że graliśmy w jednej drużynie. Co innego gdybyśmy grali naprzeciw siebie, ale graliśmy w jednej drużynie i zdarzył się taki wypadek jaki się zdarzył.
Przed meczem z Rosją w windzie, prezes PZPN Nowosielski powiedział Panu, żeby był Pan przygotowany na wejście na boisko od pierwszego gwizdka. Kiedy trener Górski zmienił zdanie wystawiając ponownie Huberta Kostkę?
MS: - Jechaliśmy na pogadankę. To było do południa około godziny 12-tej, a mecz odbywał się wieczorem, około 16-tej czy 18-tej. Już nie pamiętam.
W meczu o finał z Rosją kontuzji doznał Antek Szymanowski, za którego wszedł Zygfryd Szołtysik strzelając ZSRR zwycięską bramkę, przesądzającą o awansie do finału.
MS: - Nawet gdybyśmy wygrywali 3 lub 4 – 0 nie byłoby zmiany.
Jak zareagował Szymczak, kiedy Górski - po jego 20 minutach w finale - zdjął mu medal w szatni i dał Szymanowskiemu, który w półfinale złamał nogę?
MS: - Trener powiedział: „Tobie się nie należy. Należy się Antkowi.” Jak najbardziej, to też było słusznie, bo jeżeli dostało się 12 medali to tylko dla tych, którzy na to zasłużyli. Do tego nawet nie miał nikt pretensji, bo myśleliśmy, że tak musi być. Szymanowski grał do półfinału, do momentu kontuzji jako prawy obrońca i jak najbardziej Antkowi się należało.
Działacze nie wiedzieli że można było dokupić brakujące krążki za 100 marek?
MS: - Podobno tak było.
Dlaczego medale były przyznawane tylko zawodnikom występującym w finale?
MS: - Ponieważ był taki przepis i regulamin w Niemczech. W tej chwili mamy 18 – 20 medalistów. Masażyści dostają medale i tak dalej. Wtedy było inaczej. Nie wiem jak było przed Monachium, ale kiedyś widocznie tak było.
Dwa lata po finale medale dostali pozostali uczestnicy Olimpiady, rezerwowi w finale: Kmiecik, Lato, Szymczak i Marx. Zapomniano wtedy o Panu, może dlatego, że wyjechał Pan do Francji.
MS: - Zapomniano czy nie zapomniano to nie wiem. Najważniejsze, że nie dostałem.
Wtedy medalu nie dostał również Jarosik. Jemu nie chciano dać za opuszczenie kraju, ponieważ wyjechał grać do Strasbourga? Ostatecznie dostał kopię medalu w 2001 roku.
MS: - Nie dostał za opuszczenie Olimpiady. Chodziło o to, że wyjechał wcześniej. Ten fakt, o którym wspomnieliśmy, przed cudowną zmianą Szołtysika to miał Andrzej wejść. Tylko Andrzej nie miał butów zasznurowanych i mówi: „Muszę zasznurować buty.” Wstał i chciał buty już sznurować. A trener: „Jak nie masz butów zasznurowanych to „Mały” wchodź.” To była ta cudowna zmiana. „Sołtys” wszedł i strzelił bramkę. Normalnie miał Andrzej wejść i jakby wszedł to nie wiadomo jakby się skończyło. Może też by się tak skończyło. Jedno jest pewne, że musiał buty zasznurować, ale ostatecznie nie wszedł. Andrzej też był obrażony, że nie grał cały czas. Razem spaliśmy w pokoju i nikt nie wiedział co będzie dalej. Nie wszedłeś to będziesz dalej z nami. Sosnowiec jechał gdzieś do Japonii czy Algierii bronić pucharu. Zdobyli tam jakiś puchar. Dzwonią do trenera i mówią: „Jeżeli Andrzej jest wam nie potrzebny to może go puścicie. My go bierzemy.” Akurat oni na drugi dzień jechali. A trener mówi: „Proszę bardzo.” Andrzej na drugi dzień się spakował i pojechał do Polski, aby z Sosnowcem bronić pucharu. I na tym się skończyło. Jeżeli Pan trener tak powiedział to można było go zabrać. Spotkałem się z nim później jak jeszcze grał w Toulon. Potem wpadł w jakieś tarapaty…
Złoty Thoreziak
Najpierw oficjalnie uznano Pana za medalistę po Olimpiadzie w Barcelonie w 92 roku, gdzie wiecznym rezerwowym tego turnieju przyznano srebro i od razu wciągnięto ich na listę oczekujących na emeryturę olimpijską. Potem replikę medalu odbitego od krążka Grzegorza Laty wręczył Panu ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz po zwycięskim meczu w Chorzowie Polska – Belgia 2 – 0 - jesienią 2007 - który dał nam historyczny pierwszy awans do ME. Jak Pan skomentuje niechęć centrali i brak przez 35 lat inicjatywy PZPN-u do zajęcia stanowiska odnośnie przyznania Panu złotego medalu olimpijskiego?
MS: - Trudno mi coś powiedzieć w tej chwili. Uważam, że 35 lat to jednak trochę długo to trwało, aby to udokumentować i się tym zająć. Niby wszyscy w PZPN-ie byli za, a dlaczego go nie dostałem wcześniej to nie wiem. Naprawdę miałem przyjaciół w PZPN-ie, wśród wszystkich poprzednich trenerów i w sztabie szkoleniowym. Nie można powiedzieć, że miałem tam jakiś wrogów. Byłem bo byłem na Olimpiadzie, a że nie grałem to nie wiem kogo się o to zapytać…
Bardzo miło ze strony redaktora Szałkowskiego z „Polska The Times - Gazeta Wrocławska”.
MS: - Muszę powiedzieć, że to dzięki niemu. On to ruszył i tak poszło po kolei, że w końcu dostałem ten medal. Chociaż nie mogę powiedzieć, że ja miałem jakiś przeciwników w PZPN-ie. Wszyscy mnie lubili, w trakcie gry i później miałem różne rzeczy, ale wszystko było pomyślnie. Nie wiem, dlaczego mnie tam tak zapomniano. Do dzisiaj nie wiem. Co to takiego wybić wszystkie medale. Adres mój mieli, żona żyła. Trzeba było tylko zadzwonić i albo Pani przyjedzie albo mąż kiedy będzie – na święta zawsze byłem, przyjeżdżałem też na urlop… Wszystko było opóźnione. Także redaktor Szałkowski to ruszył. Najpierw rozmawiał ze mną i potem zaczął tam naciskać, naciskać. Jakoś tam odkopali to i doszli do wniosku, że należy mi się. On mieszka gdzieś na Piaskowej Górze, a pracuje we Wrocławiu.
Otrzymał Pan wcześniej rentę olimpijską w niepełnym, rezerwowym wymiarze – co to znaczy?
MS: - To nie była olimpijska. W końcu ktoś mi tam kazał napisać. Dostałem 600 złotych od premiera Buzka, ale to jest emerytura rządowa. To premier może przyznawać. To jest państwowa emerytura, to co dostają posłowie i senatorowie. Z tej puli dostałem. To nie ma nic wspólnego z piłką. PZPN z kolei pisał do urzędu i do rządu i tak dalej. Wtedy mi dali 1000 złotych, ale te 1000 złotych to jest 400 złotych podatku. Także dostałem rekompensatę 600 złotych na rękę. W tej chwili mam co miesiąc emeryturę olimpijską.
Decyzja trenera
Jak porównałby Pan swoje umiejętności do umiejętności Huberta Kostki?
MS: - Hubert może był lepszy na przedpolu. Lepiej tam grał, lepiej wychodził. Z tym, że on był inaczej szkolony niż ja. Jeżeli on miał za obrońców Gorgonia i Oślizłę i bocznych obrońców w Górniku Zabrze, to jemu dobrze się grało na przedpolu. A jeżeli ja miałem obrońców takich jakich ja miałem, to najpierw musiałem pilnować linii bramkowej, a później dopiero przedpola. Zanim wychodziło się z bramki to już trzeba było wiedzieć na pewnego. Jak się wychodzi to na sto procent, że ta piłka będzie wypiąstkowana albo złapana.
Jakie Pana zdaniem szczegóły zadecydowały o przyznaniu Hubertowi pierwszeństwa w olimpijskiej jedenastce, podczas gdy tłumy kibiców i fachowców stawiały właśnie na Pana?
MS: - To już trzeba zapytać się niestety nieboszczyka albo kogoś innego: jakie tam były układy. Widocznie Hubert miał specjalne wejścia. Zrezygnował z kadry i wrócił ze względu na to, że zrobił z trenerem Górskim widocznie umowę i tak się skończyło.
Pomimo talentu i umiejętności, które Pan posiadał traktowano Pana w reprezentacji jak prowincjonalnego bramkarza. W rezultacie przegrywał Pan rywalizacje w bramce z konkurentami z innych bardziej renomowanych klubów czy ośrodków. Czy nic się nie zmieniło i dalej obowiązują stare układy, gdzie preferowani są zawodnicy z większych ośrodków piłkarskich?
MS: - W tej chwili raczej dużo się zmieniło i wybierają tych najlepszych.
Jakie były szanse pojechania Tadzia Pawłowskiego na Igrzyska do Monachium albo Montrealu, skoro znalazł się podobno w szerokiej kadrze? Trener Górski nie faworyzował zawodników ze Śląska.
MS: - Na Olimpiadzie było nas 21. Ja miałem numer 21. Miałem mieć dwunastkę, ale Pan trener powiedział, że dwunastkę będzie ktoś inny miał i dał mi ostatni numer - 21. Dlatego wiem, że było nas 21. Może chodzi o Olimpiadę w Montrealu, bo nie przypominam sobie, żeby „Paweł” był brany pod uwagę do Monachium. Do Monachium nie był brany pod uwagę na pewno. Do Montrealu mógł być na drugim planie, tak jak ja byłem wcześniej.
Kazimierz Górski nie wpuścił Pana na boisko choćby na kawałek któregoś z wygranych spotkań. Jak to Panu tłumaczył w późniejszych prywatnych rozmowach?
MS: - Nic. Twarda ręka i koniec. Przecież chyba z Kolumbią czy Marokiem prowadziliśmy 4 – 1 czy 3 - 0 do przerwy, to w tym czasie mógł zmianę zrobić, jakby chciał, żebym zaliczył jakiś mecz. Wiedziałem wtedy, że już nie zagram.
Legenda Śląska Wrocław - zaprzyjaźnionego z Zagłębiem - Janusz Sybis, dzielił pokój w kadrze z Kaziem Deyną. A Pan z kim dzielił pokój i bliżej kolegował się na meczach kadry?
MS: - Ja raczej z Brejzą, z Gadochą. Z Andrzejem Jarosikiem mieliśmy mieszkanie na Olimpiadzie. To nie był pokój, tylko mieszkanie. Było przygotowane osiedle, sprzedane już przed Olimpiadą. Mieliśmy normalną kuchnie, ale nie gotowaliśmy. Mieliśmy wszyscy duże, trzy jadalnie. Niemcy ogrodzili wszystko, także tam wyjścia nie było. Mimo to wyszli Arabowie. Mieliśmy jeden pion, jeden blok. Wszyscy polscy olimpijczycy byli razem. Były 4 bramy, jedni tu, drudzy tu. Także mieliśmy jeden blok. Tu była Polska, tam mieli Niemcy, dalej ktoś inny. Jak najbardziej pamiętam Bebla – siatkarza z Wałbrzycha.
Zaczynać od 0 - 1
Mecze na Olimpiadzie albo wygrywaliśmy gładko albo też po zaciętej rywalizacji, gdzie to najpierw rywale wbijali nam pierwszego gola. Polska pokonała Kolumbię 5:1, Ghanę 4-0, NRD 2-1 – to w pierwszej rundzie w grupie 4. Potem ponownie wyszliśmy z pierwszego miejsca w drugiej rundzie z grupy B, gdzie zremisowaliśmy z Danią 1:1, wygraliśmy z ZSRR 2:1 i z Marokiem 5-0. W finale pokonaliśmy Węgrów 2:1. Co decydowało o tym, że potrafiliśmy jednak wyjść z tych pojedynków zwycięsko?
MS: - Wszystko zaczynaliśmy od 0 – 1. Była dobra grupa, która walczyła do końca. Niestety przegrywaliśmy 1 – 0 w 20 czy 30 minucie, ale jeszcze było zawsze 60 minut gry.
W walce o finał pokonaliśmy w grupie reprezentację ZSRR, która dwa miesiące wcześniej sięgnęła po srebro na mistrzostwach Europy. Churciaława, Dzodzuaszwili, Kapliczny oraz Jewrużychin brali udział w MŚ 70’. U Ruskich grał też Błochin, który trzy lata później został wybrany najlepszym zawodnikiem Starego Kontynentu. Piłkarze Rosji byli więc bardziej doświadczeni i ograni na wielkich turniejach. Jaki był przebieg tego spotkania, w którym Antonii Szymanowski złamał nogę?
MS: - Sam wynik mówi o tym, że przebieg był równy. Przegrywaliśmy 1 – 0, ale graliśmy dalej. Była cudowna zmiana – wszedł Szołtysik. Była też zmiana w ustawieniu, w pomocy grał Zbigniew Gut, który poszedł na prawą obronę i wtedy wszedł Szołtysik na prawą pomoc. Szczęśliwy ruch trenera.
Ograliśmy w finale Węgrów ponownie 2 -1 po golach Kazia Deyny. Podnieśliśmy się z wyniku 0 -1, gdy gola strzelono nam po stracie piłki przez Deynę w środku pola. Węgrzy dysponowali dziewięcioma zawodnikami czwartej drużyny mistrzostw Europy z 1972 roku. Co stanowiło o sile Polaków w drodze po pierwsze złoto olimpijskie?
MS: - Zespół zasłużył na to. Nie widzę w tym wielkich osiągnięć trenera. Był zespół, który walczył od początku do końca. Tak się układało, że jakoś te mecze wygrywaliśmy i pięliśmy się w górę, w górę i w górę. Tak się złożyło, że doszliśmy do finału po złoty medal. Nie zwracaliśmy uwagi na przeciwników, na nazwiska. Graliśmy swoje, to co potrafiliśmy.
Najlepsi amatorzy
Kazimierz Deyna został królem strzelców turnieju (9 goli) i został wybrany przez „France Football’ szóstym zawodnikiem 1972 roku. Tuż za nim w ankiecie uplasował się nasz kapitan Włodzimierz Lubański. Cały świat zaskoczyły nowe nazwiska polskich gwiazd. Czy zmontowanie takiej ekipy było tylko i wyłącznie zasługą trenera Górskiego?
MS: - Był taki materiał. Zaczął się świetny okres w polskiej piłce nożnej. Nazywam to, że był taki wysyp. Było tych 30 zawodników, z których można było wybierać. Może było inne szkolenie w klubach – to na pewno. Na sto procent było inne szkolenie niż w tej chwili, bo na Białym Kamieniu mieliśmy ze 12 drużyn trampkarzy w tych latach. A w tej chwili nie ma chyba ani jednej, bo w tej chwili wszyscy szukają tylko wszystko gotowe. Kiedyś może to szkolenie było biedniejsze jak dzisiaj, bo są te szkółki piłkarskie: Lubin, Łódź, Warszawa. Nie koniecznie na wyższym poziomie, ale więcej kosztowne. A kiedyś komu tam się marzyło szkółka. Najpierw była szkoła. Trzeba było najpierw zrobić 7 klas, żeby mieć 14 lat, ale wtedy już dwa lata grało się w trampkarzach młodszych, trampkarzach, potem juniorach młodszych. Szkolenie na pewno było lepiej poukładane jak w tej chwili.
Pana zdaniem był to najlepszy turniej Polaków? Czy też nie można tego triumfu porównać do MŚ w 74’?
MS: - Nie wiem czy był najlepszy. Zdobyliśmy złoty medal, tylko nie zapomnijmy o tym, że w tych latach zawodowcy nie grali na Olimpiadzie. Olimpiada była czysto amatorska, grali sami amatorzy. Węgrzy byli amatorami, Ruscy byli amatorami i Polska czy NRD były amatorem. A, że byliśmy 4 miesiące na zgrupowaniu, to ktoś to musiał też finansować. My nie braliśmy z klubu pieniędzy, bo wszyscy byliśmy zatrudnieni. Jedni na kopalni w Zabrzu, inni byli w wojsku zatrudnieni. Trzeba zaznaczyć, że to byli amatorzy. Wtedy amatorzy NRF brali udział w Olimpiadzie oraz NRD. Zawodowcy w tej chwili już biorą udział i koszykarze i piłkarze, tenisiści. We Francji byli zawodowcy, a kiedyś Olimpiada była dla amatorów, a nie profesjonalistów. I tu trzeba też wziąć pod uwagę, że Hiszpanie, Anglicy nie brali udziału w Olimpiadzie, bo oni mieli zawodowców, a nie mieli amatorów. Amatorzy, którzy grali w Anglii czy Hiszpanii nie łapali się. Oni mieli swoje eliminacje, ale nie wychodzili z grup i nie dostali się na Olimpiadę. To jest ważny aspekt.
W dzierżoniowskim ratuszu w Oknie Artystycznym możemy podziwiać piękne, naturalne dekoracje dla domu i mieszkania. Wykonane z brzozowego drewna i soji świece oraz inne ozdoby to dzieła Julii Daroszewskiej i Pawła Paterka. A wszystko zaczęło się w czasie pandemii...
czytaj więcejOkno ratusza w Dzierżoniowie zakwitło! A to za sprawą przepięknych kompozycji kwiatowych i, pomimo że sztucznych, efekt naprawdę jest niesamowicie żywy. Stroik na każdą okazję potrafi stworzyć Pani Agnieszka Trytko, to właśnie jej prace prezentowane są obecnie w "oknie artystycznym".
czytaj więcejTym razem w Oknie Artystycznym Dzierżoniowskiego Ratusza można podziwiać prace pana Jerzego Kukulskiego - głównie obrazy przedstawiające pejzaże.
czytaj więcejWałbrzyski Ośrodek Kultury będzie gościł w lutym wyjątkowego artystę - Pawła Basińskiego. Malarz zainspirowany ludzką twarzą zaprezentuje na wystawie swoje dzieła o tej własnie tematyce. Wystawa jego obrazów będzie dostępna do pierwszego marca, a wernisaż odbędzie się 16 lutego o godz. 18:00 w galerii „Na Piętrze” Wałbrzyskiego Ośrodka Kultury na terenie Starej Kopalni. Wstęp bezpłatny.
czytaj więcejMieszkanka Pieszyc zajęła I miejsce w Konkursie na Profesjonalnego Pracownika Poczty Polskiej S.A. w kategorii Obsługa Klienta. Pani Anna Majcherkiewicz pracuje w Urzędzie Pocztowym w Pieszycach jako specjalistka do spraw obsługi klienta. Jak wyglądał konkurs?
czytaj więcej