sowie

Wywiady, rozmowy z osobami związanymi z Wałbrzychem, okolicami i nie tylko.

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2009-03-05 20:14

Ostatni komentarz: No faktycznie ta Sylwia jest całkiem inna.
Zraniła mnie odpowiedź o tym, że XVIII wieku nie mamy i że żaden mężczyzna nie przyjedzie na białym rumaku. A może on byłby równie romantyczny jak jego partnerka...Nigdy nic nie wiadomo i widać, że z tą dziewczyną nie miałabym o czym gadać.
Pozdrawiam
dodany: 2010.11.09 20:20:42
przez: Ellen
czytaj więcej
Data newsa: 2009-03-23 21:22

Ostatni komentarz: A ja mam pytanie do człowieka o nicku "mójłeb". A kim, wg Ciebie, jest Martyna Sz.? Bo dla mnie jest kimś równie niewyrazistym co osoba z tego wywiadu. Dziewczyna śpiewa, ten tatuuje. Chłopak robił sobie wywiady z osobami z naszego nocnikowego miasta, biorąc je za ciekawe i warte uwagi. Przynajmniej ja tak odbieram ten cykl rozmów. Fakt faktem, że wywiad ten nie jest w 100% rozkładający na kolana, ale mnie bardziej irytują tutaj lakoniczne odpowiedzi, niż sama rozmowa z pytaniami, które wg. mnie są na przyzwoitym poziomie. Czepiasz się chłopaka, który coś robi i chce się rozwijać. Tyle, peace.
dodany: 2010.08.08 12:24:53
przez: kbqauasbf
czytaj więcej
Data newsa: 2009-03-12 20:12

Ostatni komentarz: cóż to się dzieje na Twojej stronie , Michale? skąd tyle jadu w ludziach? wywiad, jak wywiad- ani dobry, ani zły, ot, taka niezobowiązująca lektura. a tu... 4LO zazdrości 1 LO, zresztą każdy każdemu zazdrości i obsypuje się wyzwiskami. normalnie wstyd :(
dodany: 2009.04.17 19:55:50
przez: j.o.
czytaj więcej
Data newsa: 2009-03-30 21:45

Ostatni komentarz: robic dzialac dla nas mlodych!! cos sie musi dziac
dodany: 2009.03.31 09:45:04
przez: zen
czytaj więcej
Data newsa: 2009-02-26 20:04

Ostatni komentarz: Tzn. Czwarte to ma ekipę. Zjadło mi wyraz.
dodany: 2009.02.27 14:16:45
przez: Mosze
czytaj więcej
Wywiad z Marianem Szeją cz. 2
2010-04-20 13:17

Marian Szeja jest ikoną nie tylko GKS Zagłębie Wałbrzych, ale całego wałbrzyskiego sportu. Zapraszamy do lektury drugiej części wywiadu, który powstał jesienią 2009 roku podczas szeregu spotkań naszego wysłannika ze znakomitym bramkarzem Zagłębia i reprezentacji Polski.


Reprezentacja Polski

/cześć druga/


Drugoligowy kadrowicz

Najbardziej ceni Pan warsztat Ryszarda Koncewicza, jednego z selekcjonerów, którzy zdecydowali się postawić na Pana w reprezentacji - wtedy zawodnika drugoligowego Zagłębia. Pana postawa w lidze zadecydowała o awansie na pozycje bramkarza nr 1 w kadrze. Proszę powiedzieć, czy ciężko było przebić się piłkarzowi z małego miasta i klubu do reprezentacji?

Marian Szeja: - Mnie było bardzo ciężko w reprezentacji, bo jakby nie było według mnie to Szymkowiak był zawsze najlepszym bramkarzem powojennym. Mógłbym nawet powiedzieć, że do dzisiaj nie widziałem lepszego bramkarza. Jako drugoligowemu zawodnikowi w reprezentacji ciężko mi było, bo to była jeszcze stara gwardia. Wtenczas się liczyły: Legia, Kraków i Górny Śląsk praktycznie. A ja tutaj nagle z jakiegoś małego Wałbrzycha, także nie było mi łatwo. Edward Szymkowiak był moim idolem od najmłodszych lat. Jak Szymkowiak odpadł z kadry za jakiś incydent, bo mógł jeszcze grać, ale w Finlandii przegrali mecz i narozrabiali. Gdzieś jakaś impreza i zrezygnowali z niego. Zakaz wyjazdu za granice – to było nieoficjalne, także o tym nikt nic nie wiedział i wtedy ja wszedłem na jego miejsce, ale jego koledzy zostali: Liberda, Banaś, Antczok. Oni nie byli za tym, że ja jestem w reprezentacji, a nie ich kolega. Dodatkowo kibice, którzy wygwizdywali mnie na Śląsku, bo liczyli że Szymkowiak jednak wróci do tej reprezentacji. Ale jak się okazało to już nie wrócił.

Bronił Pan fantastycznie na linii, miał świetne interwencje, robinsonady i parady, ale czy nie było naprawdę w tym okresie dobrego bramkarza pierwszoligowego? Rzadkością jest, żeby stawiano na bramkarza drugoligowego. Czy poprzez mecz reprezentacji młodzieżowej - w dwa miesiące po awansie Thoreza do II ligi - na którym Pan zabłysnął, dostał się Pan do pierwszej drużyny narodowej?

MS: - W młodzieżówce rozegrałem jeden mecz. Widocznie ktoś tam się mną zainteresował. Był taki trener, który był też na Wyzwoleniu Chorzów, gdzie wygraliśmy 2 – 0 w eliminacjach do drugiej ligi. Obroniłem tam między innymi karnego, należałem do najlepszych zawodników. Był tam właśnie trener, który prowadził młodzieżówkę, taki stary trener. Kajzerek z Zagłębia grał już w młodzieżówce. Po meczu ten trener Foryś, który przygotowywał drużynę na Turcję w Lublinie, powiedział o moim powołaniu. Widocznie miałem dobre opinie meczowe w drugiej lidze. Po meczu przychodzi Kajzerek i mówi: „Marian jesteś w kadrze.” Mówię: „W jakiej kadrze, o czym ty mówisz?” Kajzerek na to: „Rozmawiałem z Forysiem, do młodzieżówki jesteś powołany.” Ja na to: „To bardzo ładnie.” No i tak się zaczęło. Pojechałem na młodzieżówkę z Joachimem Stachułą. Mecz z Turcją wygraliśmy 2 – 0. I na tym meczu był już cały sztab: Koncewicz, Nowosielski. Góra przyjechała na młodzieżówkę. Po tym meczu za dwa tygodnie był mecz młodzieżówki w Czechach, a ja byłem wszędzie w gazetach wyróżniony, ale powołania nie dostałem. Pomyślałem, że nie zasłużyłem. Do klubu jednak dotarł telegram, że nie jadę do Czech, jadę do Szkocji jako drugi bramkarz na mecz eliminacyjny do MŚ. Wtedy Konrad Kornek był pierwszy, a w Glasgow na stadionie Hampden Park wygraliśmy 2 – 1. W ten sposób dostałem się do pierwszej reprezentacji. W tym meczu na boisko wszedł Jerzy Sadek, który tak jak ja też grał tylko jeden mecz w młodzieżówce w Lublinie. Z młodzieżówki Sadek i ja dostaliśmy się do pierwszej reprezentacji.

Jak to możliwe, żeby po zaledwie jednym meczu w reprezentacji młodzieżowej wygranym z Turcją w Lublinie 2 – 0, przebić się do pierwszej drużyny narodowej?

MS: - Dwóch meczy w młodzieżówce nie grałem, bo grałem w reprezentacji młodzieżowej, ale tutaj na Dolnym Śląsku. Właśnie grałem z nimi pierwszą rundę, nie przegraliśmy meczu i w drugiej rundzie byłem już powołany później do pierwszej kadry. Nie grałem w młodzieżówce. Byłem właśnie powołany na tą Turcję i po Turcji dwa tygodnie później byłem już powołany do pierwszej drużyny, do grupy A.

Jakie to uczucie grać pierwszy raz z orłem na piersi?

MS: - No niestety ja nie miałem nigdy orła na piersi, ponieważ bramkarz nie miał orła na piersi, bo nie wolno go było taczać w błocie, po ziemi. Także cała drużyna miała orły, a niestety bramkarz nie miał.

 

Który mecz czy sezon najbardziej Pana wypromował z małego klubu w miasteczku górniczym na wielkie wody pierwszej reprezentacji? Co przekonało trenerów reprezentacji na postawienie na bramkarza drugoligowego, który miał zastąpić samego Edwarda Szymkowiaka?

MS: - Tak się złożyło, że jak debiutowałem w młodzieżówce to za dwa tygodnie dostałem powołanie do pierwszej drużyny. Pojechałem do Szkocji do Glasgow i po Glasgow Kornek z kolei skończył karierę reprezentacyjną. Następny mecz był z Finlandią w Szczecinie i wtedy ja debiutowałem w meczu wygranym 7 – 0 i po tym meczu był mecz eliminacyjny do Mistrzostw Świata w 66’ we Włoszech. Po tym meczu pojechaliśmy na zgrupowanie do Warszawy na dwa tygodnie i znowu do Włoch, ale w tym czasie Kornek zrezygnował, bo miał problemy z kolanami i na jego miejsce przyjechał Stroniarz z Wisły Kraków. We Włoszech wystąpił w pierwszym składzie i przegraliśmy tam 6 – 1, bo Lubański strzelił bramkę. Puścił bardzo słabe bramki i po meczu już go nie było. Następny mecz był w Anglii. To było 5 stycznia 1966 roku. Do Anglii wzięli mnie i Gomolę. Wtedy prowadził nas Koncewicz, który postawił na mnie. Ja grałem i to był jeden z najlepszych moich meczy.


Pan z fajką

Jakie były treningi u Koncewicza, o którym się mówiło „Pan z fajką”?

MS: - Koncewicz był bardzo dobrym trenerem, teoretycznie bardzo dobrym. Jako trener był też dobry, tylko jak to się mówi po piłkarsku nie miał farta. On trzy razy przejmował kadrę, ale nigdy nie miał wyników. Treningi miał naprawę bardzo ułożone, ustawione. Teoretyczne - to tam nikt nie spał, bo przy tych drugich to i głowa spadała, a u niego nie. On to tak umiał zainteresować. Naprawdę był bardzo dobrym trenerem dla mnie.

Nie było wtedy Internetu i komercyjnych stacji telewizyjnych pokazujących na okrągło mecze ligowe i ich skróty. W jaki sposób przekazywane były informacje, chociażby na szczycie, wśród trenerów reprezentacji, o dobrych występach w meczach ligowych?

MS: - Byli tacy trenerzy jak z młodzieżówki czy z juniorów, którzy jechali popatrzeć na mecz. To byli obserwatorzy z PZPN-u. Pełnili rolę takich skautów.

Czy selekcjonerzy ze stolicy odwiedzali Wałbrzych, by bacznie przyglądać się Pana interwencjom? Czy bazowali na wycinkach prasowych i spotkaniach rozgrywanych tylko w Warszawie i na Śląsku?

MS: - Na pewno i na wycinkach i na meczach. Nawet mam zdjęcie jak Koncewicz siedzi u nas tutaj na stadionie na jakimś meczu. To już była ekstraklasa. Przyjechał i rozmawialiśmy po meczu. Jak najbardziej się przywitałem. On miał swoje zdanie. Koncewicz był taki, że on nie był rozmowny. To co widział było dla niego. Miał dystans do zawodników. Była skala ocen, ale w pierwszej lidze. W drugiej lidze nie było tego.


Zapomniany bohater z Liverpoolu

Zadebiutował Pan w reprezentacji 24 X 65’ w Szczecinie w meczu z Finlandią wygranym 7 – 0. Zastąpił Pan w bramce Konrada Kornka, który najlepsze lata reprezentacyjne spędził w Odrze Opole. Po wyniku można przypuszczać, że nie miał Pan za dużo pracy w tym meczu.

MS: - Nie miałem za dużo pracy, dlatego nie broniłem później we Włoszech. Nie byłem przeegzaminowany.

Koncewicza zwolniono po tym jak przegrał awans z Włochami do MŚ w 66’. Czy były jakieś szanse na awans do MŚ? Zajęliśmy 3 miejsce w grupie z 6 pkt za Włochami - 9 pkt i Szkocją - 7 pkt.

MS: - Wygrać z Finlandią u siebie i we Włoszech i wtedy byśmy wyszli. We Włoszech był pogrom. Wtedy bronił Stroniarz. Wygraliśmy w Szkocji, pojechałem pierwszy raz na rezerwę. Bronił Kornek, bo z Szymkowiaka zrezygnowali po jakimś zajściu. Za drugim razem ja grałem tu z Finlandią. Później we Włoszech grał Stroniarz. Byłem jeszcze na obozie i sprowadzili Stroniarza przed wyjazdem. On bronił tam na Stadionie Olimpijskim w Rzymie.

Jednak drugi Pana występ w reprezentacji to poważny test z Anglią w Liverpoolu. Z jakim nastawieniem pojechał Pan na to spotkanie?

MS: - Pojechałem jako zawodnik reprezentacji. I też nie wiadomo było, czy ja będę bronił, czy Gomola, bo Gomola był jako drugi w tym czasie. Zadecydowano dzień wcześniej na ostatnim treningu. Wieczorem wychodziła tam jakaś sportowa gazeta i już wpisali skład po treningu, który mieliśmy dzień przed meczem. Zauważyłem, że niektórzy byli niezadowoleni i tak czułem, że to przeze mnie. Chodziło o to, że Gomola miał bronić według nich. On był z Górnika Zabrze. Jasiu Gomola to miał charakter górala. On pochodził gdzieś z gór, był też ambitny chłopak.

 

Jaki przebieg miało spotkanie z Anglikami na Goodison Park – stadionie Evertonu?

MS: - Anglicy przeważali przez cały mecz. Graliśmy dobrze w tyłach i mieliśmy to szczęście, że zrobiliśmy wypad i strzeliliśmy bramkę. Prowadziliśmy prawie przez 70 minut 1 – 0. W końcówce zabrakło sił. To był mecz towarzyski, pierwszy mecz po wojnie. A Anglicy przygotowywali się w tym czasie do Mistrzostw Świata.

Były szanse obrony strzału Moore’a?

MS: - To było takie zamieszanie pod bramką. Raz się rzuciłem, wybiłem piłkę, ta piłka od nogi do nogi, tam ktoś znowu ją kopnął i wtedy Moore nogą strzelił. Nas tam było w szesnastce cały czas 8,9 zawodników, bo to końcówka i chcieliśmy utrzymać wynik. I utrzymaliśmy. Wszyscy nam później gratulowali. Dla nas remis to był tak jak wygrany mecz. Za dużo było interwencji, żebym któregoś pamiętał. Na zdjęciu, które opublikowała cała Europa, podobno leciałem w powietrzu 5 metrów. Ktoś, nie pamiętam już kto, doszedł do piłki na prawym skrzydle. Wyszedłem, trafiłem i nakryłem tą piłkę i to był dla nich szał.

Jak opisałby Pan chwile zwycięskiego remisu na Goodison Park, gdy jako pierwszy Polak zatrzymał Pan Anglię?

MS: - Zawodnicy podziękowali mi po meczu: Hunt i Hurst. Może coś mówili, ale nie rozumiałem. Gratulowali to znaczy, ze zasłużyłem na to. To był mój pierwszy mecz z takim przeciwnikiem. Trema była na pewno. W czasie meczu to przechodzi, najgorsze jest to przygotowanie, wyjście, hymny nie hymny. Wtedy człowiek… Ale jak już pierwszą piłkę się dobrze złapie to już później się gra. Swoja robota.

Jakie oferty transferowe przedkładały Panu angielskie kluby po tym sukcesie?

MS: - Pisali, że niejeden klub chciałby mieć takiego bramkarza i tak dalej. Ale to nie były lata jeszcze wtedy na transfery także to odpadło wszystko.

Drużyna Anglii, która zremisowała z nami w 66 i która później zdobyła mistrzostwo Świata różniła się zaledwie 3 graczami. Po meczu podobno w szatni przedstawiciele Evertonu złożyli Jerzemu Sadkowi ofertę przejścia do ich klubu. „The Toffees” dawali za gracza ŁKS 100 tysięcy funtów. Brytyjska prasa pisała, że jest niczym Tom Lawton. Pamięta Pan wizytę przedstawicieli Evertonu w szatni po meczu?

MS: - Do szatni nikt nie przyszedł. Mogła być oferta na bankiecie. Prawdopodobnie coś takiego było.


Niezapomniane chwile

Kolejny ważny mecz był z Węgrami 3 maja 66’: Meszoly – dwukrotny uczestnik MŚ, Matrai, Sipos – trzykrotni uczestnicy MŚ, Bene – złoty medalista i król strzelców IO 64’ i inni. Wszyscy byli brązowymi medalistami na ME 64’.

MS: - Z Węgrami był mój debiut w Chorzowie. To było towarzyskie spotkanie, było 1 – 1. Bramkę strzelił Bene. Uderzył z wolnego. Tam też trochę może Oślizło odsunął głowę. Mur był ustawiony dobrze, tylko przeszła koło Stasia. Liczyłem na to, że on… A później jeszcze moja wina może trochę była, bo uderzył dobrze, ale ja ją chciałem łapać. Żebym ją chciał wypiąstkować czy wyrzucić chociaż to bym to obronił, ale to już jest moje zdanie. Przeszła bokiem, gdzieś koło głowy. Zakręcił wewnętrzną częścią i wtedy nawet mi się wydaje, że Oślizło głowę odsunął. Bene dobrze uderzył w stronę okienka. Wydawało mi się, że ją złapię i chciałem ją łapać, a ona mi po palcach i wpadła do bramki. No i sto tysięcy gwizd, bo czekali na to tylko, aby tak się stało. To był pierwszy mecz, kiedy nie bronił Szymkowiak na Śląsku. Grała raczej stara kadra. Z młodszych były wejściówki takie jak: Sadek, Włodek Lubański.

Jak wyglądała 198 tysięczna Maracana w Rio de Janeiro, gdzie wielu przykładało sobie nadajnik radiowy do ucha, aby usłyszeć składy?

MS: - Na stadionie nie było nic słychać, a oni słuchali to co redaktor komentuje. Patrzyli na nasz mecz i niby porównywali to jedno z drugim, bo tam był jeden wielki szum. Podczas meczu też słuchali. Na stadionie był rów oddzielający płytę od kibiców, żeby nie wskoczyli. To było takie zabezpieczenie, bo ochrony nie było. Była bieżnia i chyba jest do dzisiaj. A przed tą bieżnią był jeszcze ten rów. Wyglądało jakby niedźwiedzie w zoo, takie dzidy szły do dołu. To było tak zrobione, że jak ktoś się ślizgnął po tym, wpadł do środka i nic mu się nie stało. Końcówki to były chyba zagięte, bo tak się dokładnie nie przyjrzeliśmy temu. W naszym meczu nikt nie próbował. Może w innych meczach, bo po to to było. A jak wpadali to wyjść już z tego nie wyszedł później.

 


Wyszedł Pan zwycięsko z rywalizacji z Pelem - mistrzem świata z 58’, 62’ i 70’ – który strzelił ponad 1300 goli w swojej karierze. (Co ciekawe na MŚ w 66’ w grupie C Brazylia przegrała właśnie z Węgrami i Portugalią po 3 – 1, co spowodowało wyeliminowanie Canarinhos z turnieju). Pamięta Pan jakieś jego akcje?

MS: - To znaczy Pele strzelił mi bramkę, tylko że faulował. Zawiesił się obrońcy na plecach i głową uderzył, ale wcześniej był gwizdek. Nie pamiętam na kim się zawiesił, ale sędziowie odgwizdali jak najbardziej faul. Boczny podniósł chorągiewkę, a gwizdka sędziego to nie było słychać tam, tylko patrzyło się na gesty rękami. Bramkę strzelili Garrincha i Parana.

W jaki sposób doszło do strzelenia bramki przez cierpiącego na artrozę kolan „Śpiewającego Ptaka”?

MS: - Garrincha wyszedł sam na sam. Czekał na mój rozkrok. Zrobiłem krok do przodu, wtenczas on uderzył. Złapał mnie na wykroku, a piłka przeleciała między nogami. Próbowałem jeszcze z tyłu ją łapać, ale już nie dało rady. Dostał prostopadłą piłkę, ale nie próbował mnie kiwać. Podszedł, podprowadził i czekał na moje ruchy. Ja zrobiłem ruch wtedy on uderzył.

Pojedynek z Argentyną na turnee po Ameryce Południowej w 66 roku zakończył się wynikiem 1 – 1. Kto bronił w tym spotkaniu?

MS: - Gomola bronił cały mecz. W środę graliśmy w Belo Horizonte z drugą reprezentacją Brazylii. Przegraliśmy 4-1, bronił Gomola. Później w sobotę, za trzy dni, graliśmy na Maracanie, broniłem ja. Graliśmy dwa razy w Brazylii i raz w Argentynie i wróciliśmy do domu. To było za Brzeżańczyka, a mecze były oficjalne.

5 lipca 1966 roku w rewanżu z Anglią na Śląskim powitał Pana szalejący ciężar nieprzychylnych gwizdów. Po meczu Anglicy dziwili się jak można być wrogo nastawionym do gracza własnej reprezentacji. Anglia była w gazie i jeszcze w tym samym miesiącu sięgnęła po Mistrzostwo Świata. Grał Pan więc przeciwko dwóm trudnym rywalom naraz: gorzkiej publiczności i przyszłym mistrzom świata. Jak Pan wspomina atmosferę tego spotkania?

MS: - W tym czasie Brzeżańczyk był trenerem. Z Węgrami i Anglią. Razem wracaliśmy z powrotem. Było dużo roboty, tylko Hunt mnie zaskoczył, bo to praktycznie był pierwszy styk z piłką i bramka. Uderzył, byłem zasłonięty. Brejza grał w tym czasie na stoperze. Nie widziałem jak uderzył, a to było gdzieś może 16, może 18 metrów. Pociągnął po długim rogu, chciałem ją łapać, ale nie dosięgłem i wpadła bramka. Chciałem, żeby mnie zmieniono, ale nikt mnie nie zmienił. Musiałem grać dalej, a sto tysięcy ludzi gwizdało. Hunt strzelił i na tym się skończyło. Do przerwy była taka trochę wyrównana gra, ale po przerwie znowu Anglicy zaczęli grać i wtedy miałem kilka dobrych interwencji i wyjściowych i na linii. Po meczu przyszli do mnie Hunt, Banks i gratulowali mi meczu. Poczułem się podbudowany gratulacjami.


Bramkarz z najlepszą średnią w historii

Później w prasie dziennikarze i fachowcy wypowiadali się, że był Pan współwinny utracie bramek z Węgrami w Chorzowie, z Brazylią w Rio de Janeiro i w Chorzowie z Anglikami.

MS: - To była presja, żeby powrócił Szymkowiak. Pod tym względem wszystkie wtenczas gazety: Sporty, Przeglądy Sportowe, ich dziennikarze i gazety regionalne – to wszystko było za Szymkowiakiem. To była normalna rzecz, że chociaż coś dobrego zrobiłem to tego nikt nie widział, tylko czekali na błędy.

Jak radził Pan sobie z tą krytyką?

MS: - Musiałem to jakoś przeżyć, bo co miałem zrobić. Musiałem to jakoś przetrwać. Na pewno nie dawało mi to żadnych plusów tylko minusy. Jeżeli się reprezentuje kraj to nie można mieć słabego meczu, czy dwóch meczy słabszych jeden dobry. Trzeba trzymać formę. Trzeba tak robić, aby jeden mecz do drugiego był podobny.

Gdzie tkwiły generalnie Pana błędy: w staromodnym stylu gry, słabszej dyspozycji psychicznej, czy w niewystarczającym wyszkoleniu technicznym?

MS: - Na pewno jeżeli chodzi o porównanie Górnika Zabrze do Zagłębia Wałbrzych to była różnica. Jeżeli Górnik Zabrze był przez 16 lat jedną z najlepszych drużyn w Polsce i ktoś tam się wychował to był inaczej nastawiony i grał w tej drużynie. A co innego my tutaj. Wpierw druga liga beniaminek, później pierwsza liga beniaminek. W pierwszej lidze pierwsze dwa lata to my walczyliśmy o utrzymanie cały czas. Także nasza psychika, budżety, przygotowania itd. porównując Wisłę Kraków, czy Legię - to na pewno była różnica.

Z jakich powodów zrezygnowano z Pana usług po świetnych występach w 66 roku? Dlaczego musieliśmy czekać ponad 5 lat na Pana powrót do występów w pierwszej drużynie narodowej?

MS: - Trudno mi powiedzieć w tej chwili. Może i spadek formy. Może i w tym czasie doszukiwali się czegoś, aby był na moje miejsce ktoś inny. W tym czasie to próbowano dużo bramkarzy. Po kolei próbowano, próbowano i ze mnie zrezygnowano. W tej chwili widocznie, jeżeli pomocnik straci piłkę albo obrońca popełni błąd, czy przeciwnik wygra pojedynek jeden na jeden to bramkarz nie jest winien, zawinił obrońca itd. A w tamtych latach bramkarz był winny utracie gola, tym bardziej, że im odpowiadało to, że Szeja z Wałbrzycha i się z tym nikt nie liczył. Ja broniłem jak nie miał kto bronić i tak było do końca. Później jak byłem powołany drugi raz do reprezentacji to także broniłem wtedy jak ktoś źle zagrał – jak Tomaszewski np. przegrał mecz w Warszawie z Niemcami to na rewanż wzięli znowu mnie i na rewanż pojechałem i też wygrałem. A przed Hamburgiem w Gijon nie było bramkarza to mnie wzięli znowu. Na czarną godzinę jak nie było nikogo to Szeja. Dlatego ja mam mało meczy rozegranych, ale nie z byle kim grałem te mecze. W dodatku najlepszą średnią bramek na mecze to miałem ja. Byłem na pierwszym miejscu.

Rozegrał Pan w reprezentacji 15 oficjalnych spotkań i tylko 6 bramek Pan wpuścił. Daje to rewelacyjną średnią 0,40 bramki na mecz. Spotkanie z Hiszpanią w Gijon jest traktowane po rewizji jako nieoficjalny mecz. To tylko podwyższa średnią, ponieważ nie wpuścił Pan wtedy bramki.

MS: - Może dlatego, że to był olimpijski mecz, że był do olimpiady i nie zaliczał się do tamtych.


Czy była jakaś szansa, żeby Pana dalej powoływano?

MS: - Po tych 4, 5 meczach, które rozegrałem to nie zasłużyłem na to, żeby odpaść. A jednak odpadłem i tak się stało jak się stało. Chyba wtedy Kostka wszedł do reprezentacji. Rozegrał parę meczy i postawiono na niego. W tym czasie tak się nawet złożyło, że Kostka był pierwszym bramkarzem, a rezerwowym też z Górnika Zabrze – Gomola, był drugim bramkarzem. To trwało chyba rok czasu. Później byłem powołany dopiero do Gijon. Wtedy nie rozgrywałem żadnych meczy w reprezentacji B i nie jeździłem na zgrupowania. W międzyczasie był ten „Express” – może ten wypadek z Jackiem Gmochem jeszcze bardziej dodał piętna sytuacji.

Niezamierzone starcie z Jackiem Gmochem, które nieszczęśliwie zakończyło jego karierę, odebrało Panu szansę występów w kadrze na ponad dwa lata. Warszawska ustawka trenerów i działaczy zadecydowała ukarać Pana, nie biorąc pod uwagę w rywalizacji o miejsce w reprezentacji. Dysponował Pan wówczas wybitną formą w klubie, w głównej mierze przyczyniając się do sukcesów Zagłębia w ekstraklasie i w Pucharze UEFA. Jak reagował Pan na niemożność przebicia się przez zasłonę decydentów ze stolicy?

MS: - Niestety tak było. Jak odpadłem z kadry to później raczej tak zapomniano o mnie. Może miałem jakiś spadek formy. Myślę, że można to tak nazwać. Przeżycia trochę i różnie to bywało. Ja już niby zrezygnowałem, bo ze mnie zrezygnowano. Miałem już późniejszy wiek – 28-29 lat. Jak byłem w 72’ na olimpiadzie to miałem 31 lat. Także moja kariera miała się ku schyłkowi. Uważałem, że jestem już za stary i nie byłem brany pod uwagę. Czymś musiałem to tłumaczyć, dlaczego mnie nie powołują. Gdyby media były bardziej dostępne i było więcej dobrych ośrodków piłkarskich to byłoby na pewno inne spojrzenie. Potem Kostka zrezygnował, a do reprezentacji zaczął wchodzić Tomaszewski. Po nieudanym meczu Tomaszewskiego z Niemcami w Warszawie 0 – 3, postawiono znowu na mnie. Za dwa, trzy tygodnie był rewanż i wtedy nie wiem jak to się stało, że powołano mnie.


Szeja kontra Niemcy

Ruchliwy Gerd Muller, którego piłka szukała w polu karnym również nie strzelił Panu bramki w Hamburgu. Jakie umiejętności prezentował w tym spotkaniu król strzelców MŚ z 70’? Czy pamięta Pan wybronienie jakiś niewiarygodnych sytuacji?

MS: - Było bardzo dużo strzałów. Nie pamiętam kto to strzelał. Kiedyś były kroniki przed filmem także cała Polska oglądała te najważniejsze momenty. Był moment, że byłem na całym ekranie w kinie. Telewizorów jeszcze wtedy za dużo nie było, to się w kinie oglądało. Miałem taką okazję, bo po Anglii zaproszono mnie do Kędzierzyna do mojego macierzystego klubu. Zaprosili mnie do Domu Kultury. Na dole kino, u góry sala. A już leciała nowa kronika. Ktoś poleciał i powiedział: „Ty Marian tu jest, Marian Szeja przyjechał, nie masz tej kroniki, bo on tego nie widział.” Już dwa dni leciała nowa kronika, a miał tą starą, to włączył na ten seans i zobaczyliśmy kronikę. Polska kronika to było te 20 minut przed filmem. Wtedy miałem okazję zobaczyć coś, a tak więcej nie widziałem nic. Wiele rzeczy nie było nagrywane i pokazywane.

 


Czy były szanse na zwycięstwo z Niemcami i ewentualny historyczny awans do ME?

MS: - Niemcy przez cały mecz mieli przewagę. Ale my też mieliśmy okazję. Włodek Lubański wyszedł sam na sam z Sepp Maierem i chciał go przerzucić, a Sepp Maier go tak paluszkami na dwa razy złapał. Pierwszy raz paluszkami, może dwa centymetry wyżej Włodek by uderzył to by Maiera przerzucił. Jakbyśmy to strzelili to byśmy 1 – 0 wygrali, bo było 5 minut do końca meczu.

Do dziś jest Pan jedynym goalkipperem, który nie dał sobie wbić gola Niemcom. Cała polska drużyna zagrała rewelacyjnie czy ten remis zawdzięczamy głównie Panu? W NRF 17 listopada 1971 roku wystąpili m. in.: Maier, Vogts, Netzer, Beckenbauer, Seeler, Muller – wicemistrzowie świata z 66’, brązowi medaliści MŚ z 70’ i złoci z 74’, ME z 72’ i srebrni medaliści tej imprezy z 76’ – we wszystkich tych imprezach grał tylko Beckenbauer i Maier.

MS: - Uwe Seeler był w kadrze, ale nie grał. Cała drużyna dobrze grała. Graliśmy to co nam nakreślono. Na pewno większy udział w tym miała defensywa jak ofensywa. Tak nas ustawiono i wykonaliśmy plan prawie w stu procentach, może w 90. Mieliśmy jedną okazję i jakbyśmy tą bramkę strzelili to mielibyśmy szansę jeszcze na wyjście z grupy do Mistrzostw Europy. Musieliśmy z Niemcami wygrać i mieliśmy następny mecz w Turcji, gdzie musielibyśmy wygrać i wtedy my wychodzimy. Z Turcją miał być ostatni mecz, a że zremisowaliśmy to straciliśmy szanse i odbębniliśmy ten mecz przegrany 1 – 0. Z Turcją to pierwszy raz trener Górski powiedział: „Cała drużyna grała zero, oprócz Mariana Szei.” To było jedno dobre słowo, jedyne zdanie które... I w Gijon jakby mnie nie widział i w Hamburgu jakby mnie nie widział. W Hamburgu też dla niego nic nie zrobiłem, Nie miałem u niego oka czy szczęścia. Nie widział mnie. Widział Tomaszewskiego, widział kogo innego.

Helmut Schon, podobnie jak Kaziu Górski, otrzymał Złoty Order Zasługi FIFA za osiągnięcia z Niemcami na arenach międzynarodowych. Co powiedział Panu po meczu w Hamburgu?

MS: - To było na wspólnej kolacji. Górski się wyrażał – po meczu 0 – 3 w Warszawie i w Hamburgu, że nie ma bramkarza w drużynie. A Schon powiedział: „Jak można mówić takie coś, że nie ma bramkarza. On by chciał mieć takiego bramkarza w swojej drużynie.” A bronił Sepp Maier. Także ja tam u Górskiego nigdy dobrej opinii nie miałem. Górski grał we Lwowie, był ze Lwowa, ja byłem z kolei z Siemianowic - to niemiecko – polskie zaszłości. Może dlatego mu nie pasowałem, bo naprawdę nie wiem.

 

Grał Pan w reprezentacji z najlepszymi ówcześnie drużynami na świecie: z Anglią 1 – 1 w Liverpoolu, z Brazylią 1 – 2 w Rio de Janeiro, z Niemcami 0 – 0 w Hamburgu – na największych stadionach świata, przy szczelnie wypełnionych trybunach. Który z tych meczy ma dla Pana największe znaczenie?

MS: - Znaczenie jak znaczenie, jak każdy mecz. To były moje naprawdę najlepsze trzy mecze.


Heroiczne poświęcenie

Po ostatnim meczu eliminacyjnym do ME w Izmirze, zmienił Pan Kostkę ze Szwajcarią w Poznaniu.

MS: - To był mecz towarzyski o pietruszkę. Trener Górski powiedział przed meczem: „Kostka pierwszą połowę, a na drugą połowę wchodzisz Ty Marian.” Jedyny raz to powiedział, to pamiętam. Było 0 – 0.

Grywał Pan w meczach sparingowych z drużynami klubowymi podczas zgrupowań kadry?

MS: - To były raczej drużyny średnie. To nie były wielkie drużyny. Takie sparingi, żeby coś przećwiczyć. Graliśmy z niższymi drużynami klubowymi. Graliśmy z Bułgarią, jak byliśmy na obozie, ale to było bez widowni i to był nieoficjalny mecz. Taki sparing i dla nich i dla nas.

Czy grał Pan w jakimś spotkaniu reprezentacji na stadionie 1000-lecia np. ze Stachułą i Kampą?

MS: - Nie. Nie, bo to młodzieżówka grała z Finlandią. Był jeszcze taki mecz z Valenciennes – to była pierwszoligowa drużyna i graliśmy w Poznaniu jako reprezentacja B, a później jako reprezentacja Dolnego Śląska graliśmy we Wrocławiu też z tą samą drużyną. Tam też wtedy Cieszowiec był ze mną, i Dworniczek – w reprezentacji B. W B rozegrałem 3 może 4 mecze, ale to były nieoficjalne mecze, takie sparingi. Koncewicz jeździł na te mecze i szukał talentów.

Przyczynił się Pan znacząco do rozruszania sukcesów legendarnego Kazia Górskiego. Jaki kontakt miał Pan z najlepszym trenerem XX wieku?

MS: - Koncewicz nie miał żadnych pupili jak to można nazwać, a później Górski miał swoich ludzi i ich forował. Na przykład ja i Tomaszewski. To zawsze był najpierw Tomaszewski, a później ja. Także nie było to samo co za Koncewicza. Wcześniej Górski prowadził młodzieżówkę dosyć długo i z młodzieżówki dostał się do pierwszej reprezentacji.

Czy nigdy nie miał Pan wątpliwości co do kontynuowania kariery sportowej z powodu częstych kontuzji?

MS: - Raczej nie. Trzeba zacząć od tego, że to był mój zawód. Jako amator, ale to był mój zawód. Nie okłamujmy się, pensję brałem z kopalni „Thorez”. Wiedziałem, że muszę to robić i kontuzje mnie nie przestraszały specjalnie. Musiałem się wyleczyć i wchodzić z powrotem, walczyć o miejsce w drużynie, bo jeżeli miałem kontuzję to zawsze czy Matysek, czy kto inny wszedł. Był taki mój zastępca Kobiałko, który się bardzo dobrze sprawdzał. Do niego zastrzeżeń nie można mieć, ale ci drudzy to już później byli tacy… Kobiałko był reprezentantem Dolnego Śląska i na tamte czasy to był bardzo dobry bramkarz. Bardzo dobry był. Jeżeli ja z drugiej ligi wyjeżdżałem na zgrupowania to Tadziu bronił i zawsze dobrze bronił Kobiałko.

Czy podjęcia decyzji o ponownym Pana powołaniu nie należy upatrywać w zdobytym przez Pana doświadczeniu i najlepszym dla bramkarza wieku?

MS: - Jeżeli uważał w ten sposób, to dlaczego mnie rok wcześniej nie powołał na inne mecze też. Ja tylko grałem te trudne mecze, a też chciałbym grać z Luksemburgiem czy z jakimiś słabszymi. A takich meczy nie grałem. Z Finlandią w Szczecinie grałem jeden mecz i z Irlandią we Wrocławiu co wygraliśmy 2 – 0 - to byli słabsi przeciwnicy. A reszta to były wszystkie poważne mecze. Przegraliśmy wcześniej z Jugosławią w Warszawie na 10-lecia to Tomaszewski bronił, ja byłem na ławie. We Wrocławiu ja grałem, a on był na ławie. Chociaż myślałem, że też nie będę bronił, bo przecież Tomaszewski pochodzi z Wrocławia. W Lotniku zaczynał i potem grał w Śląsku. A Górski oglądał mecz z UT Arad i nie miał bramkarza, bo wcześniej reprezentacja przegrała 3-0 w Warszawie, co bronił Tomaszewski. Czaja był wtedy na rezerwie za Tomaszewskiego i później Czaja był w Hamburgu też jako rezerwowy bramkarz. A mnie powołał i wystawił. Nie wiem. Różnie to można interpretować. A może chciał, abym się w jakimś meczu spalił, żebym udowodnił, że nie jestem wart reprezentacji? Bo tak z tego wynika, z tych meczy. Jak było źle, to byłem ja. Do Gijon nie miał bramkarza, to mnie powołał.

Po przegranym meczu Z UT Arad dowiedział się Pan z radia o powołaniu na eliminacje do Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Powrócił Pan do reprezentacji w wygranym przez nas meczu eliminacyjnym z Hiszpanią w Gijon 2 – 0. Podczas rywalizacji poziom adrenaliny wzrósł i nie czuł Pan bólu? Jak doszło do głębokiego rozcięcia kolana w pierwszej połowie tego spotkania?

MS: - Rzuciłem się, a było błotniste boisko, widocznie skała jakaś wychodziła i tak rozbiłem kolano. Było mokro, spod spodu coś tam wystawało. W szatni pokazałem to kolano, umyli mi. Do dzisiaj mam ślady szwów. Miałem otwartą ranę, 10-15 centymetrów rozwalone kolano. Mówię: „No to co, przecież nie dam rady.” Otwarta rana, wszystko w błocie. Lekarz mi to wymył, zawiązał, nakolannik wciągnąłem. Mówię: „Chyba nie dam rady Panie trenerze.” To on się odwrócił, nic nie odpowiedział i odszedł. Musiałem iść na drugą połowę i tak grałem do końca. Rezerwowym był Czaja. Później pojechaliśmy z Gijon prosto do Warszawy, gdzie było dwa tygodnie przygotowań do Hamburga. Przez dwa tygodnie zrobiłem jeden trening, bo cały czas leżałem i leczyłem kontuzję.

Po meczu lekarz zabrał Pana do szpitala, aby zoperować rozcięcie na kolanie kilkoma szwami. Ta kontuzja dawała znać o sobie jeszcze później?

MS: - W Gijon mi szyli to kolano. Poszliśmy na kolację, a ja już czuję, że mam gorączkę. Miałem prawie 40 stopni temperatury. Poszło zakażenie. W czasie kolacji poszli, zadzwonili i znaleźli tam gdzieś, bo to noc już była przecież, jakąś prywatną klinikę. Tam mi to zaszyli. Wróciłem, pojechałem do Warszawy i do ostatniego dnia nie było wiadomo, czy będę bronił, czy nie będę bronił. Dwa tygodnie byłem w Warszawie i treningu nie miałem. Później miałem jeden trening i pojechaliśmy wtedy do Hamburga. Tą kontuzję jeszcze długo leczyłem. Przyjechałem z Hamburga to jeszcze musiałem w klubie grać i trenować. Także to pękało i się jątrzyło. Także do końca grudnia miałem kłopoty z tym. Były takie rzeczy jak zastrzyki i tabletki przeciwbólowe. Takie rzeczy się dawało. W tych latach to nawet nikt się nie pytał. Masażystą w kadrze był starszy Pan Mikołajczak z Poznania. On robił co mógł.


Rywalizacja o numer 1

Przetarł Pan ścieżkę w reprezentacji Tomaszewskiemu - jedynemu obrońcy rzutów karnych na MŚ 74’: ze Szwecją – co pozwoliło zachować zwycięstwo i z Niemcami – niestety przegrany mecz na wodzie. „Tomek” był rewelacją tego turnieju. Wchodził do reprezentacji za Pana czasów, zadomowił się w niej po Panu. Czego nauczył się od Pana Jan Tomaszewski? Czy wyjawił coś po latach?

MS: - Nie mieliśmy żadnego kontaktu po latach. Wtedy były treningi bramkarskie, którymi zajmował się Jacek Gmoch. Po tej kontuzji już nie wrócił na boisko i najpierw był takim bankiem informacji, a później był drugim trenerem po Górskim. Wcześniej przed Tomaszewskim na olimpiadzie był Kostka. Wtedy też już Jacek nas trenował.

Z którym bramkarzem trenowało się Panu najlepiej w reprezentacji?

MS: - Z Kornkiem grałem tylko dwa mecze. Kostka był w reprezentacji na jakiś osobistych warunkach i tak dalej. Uważam, że on ustawił sobie tak, że wróci, bo był wcześniej i zrezygnował z gry w reprezentacji. Już nie chciał widocznie grać w reprezentacji. On był 40, ja 41 rocznik. Dopiero po wygranym meczu w Gijon przyjechał i mówi: „Marian widzę, że są szanse zakwalifikowania się na Olimpiadę, to ja wróciłem.” Tak mi odpowiedział. Jakbyśmy w Gijon przegrali to by chyba nie wrócił. A to był pierwszy mecz i tak się ułożyło jak się ułożyło. I on już później wszystkie mecze bronił do końca, do samego finału. Widocznie z Górskim mieli jakiś układ, czy umowę czy coś takiego. Rzadko rozmawialiśmy na te tematy po latach. Dzień dobry, cześć, cześć – i na tym koniec. Kostka miał specjalny charakter. Także on nie miał przyjaciół, nawet w drużynie w Górniku nie miał przyjaciół.

Czy potwierdzi Pan, że decydującym czynnikiem w postawieniu przez Górskiego na Huberta i „Tomka” był fakt, że co prawda wyśmienicie prezentował się Pan na linii bramkowej (także dzięki grze w hokeja i piłkę ręczną za młodu) i miał Pan świetne wyczucie piłki oraz refleks, ale zarazem problemy z grą na przedpolu?

MS: - Ja wiem czy były. Też nie było dużych problemów, bo też grałem na przedpolu. Jeden bramkarz ma lepsze przedpole, drugi nie. Kostka na przykład miał lepsze przedpole jak grę na linii. Ja z kolei na linii czułem się lepiej, bo byłem odpowiedzialny za bramkę. A jak wychodziłem to już musiałem naprawdę mieć piłkę dobrą, żeby wyjść do niej i na 100 procent do niej dojść. Albo złapać albo piąstkować. A Kostka jak miał takich obrońców jak Oślizło, Gorgoń – po prawej stronie jeden, po lewej stronie drugi – to jemu było wolno wyjść z bramki. Nawet jak się machnął to obrońca go asekurował. To samo było w wielkim meczu „Tomka” w Anglii na Wembley co zremisowaliśmy. Przecież tam obrońcy wybili mu trzy razy piłkę z linii. 4 razy wychodził i się minął z tą piłką. I zrobili z niego bohatera. A dla mnie on nie był wcale bohaterem tego meczu. On tyle błędów tam narobił w tym meczu, że… Trzeba zacząć od tego, że pierwsza gazeta to był „Sport”, a druga to był ”Przegląd Sportowy”. „Przegląd” był warszawski. Warszawa mnie nie lubiła, a Śląsk podwójnie nie. To jak mogli o mnie dobrze pisać. Także zawsze miałem ten minus. Jak później w lidze były gwiazdki, to ja zawsze miałem tą jedną albo półtora gwiazdki mniej od normalnego zawodnika. Musiałem się z tym pogodzić i psychicznie przygotować na takie coś. Niestety była taka prawda. Ja nie widziałem nigdy rywalizacji z Kostką czy Tomaszewskim, bo to było z góry przeznaczone. W normalnych warunkach były na to szanse.


Turnee po Ameryce Północnej

Jak Pan ocenia z perspektywy czasu: czy była realna szansa na załapanie się do kadry i występ na MŚ w 1974 roku w Niemczech?

MS: - Przed wyjazdem na eliminacje do Mistrzostw Świata był wyjazd do Ameryki. Po tym turnee też miałem niemiłe wspomnienia. Graliśmy w Ameryce Północnej: Kanada, Meksyk, Stany. To były takie mecze półtowarzyskie. Byliśmy 20 dni na turnee. Było trochę tych meczy. Broniłem wszystkie drugie połówki. I we wszystkich tych meczach Tomaszewski… Zawsze jak wchodziłem na boisko było 0-1. Zawsze przegrywali mecz. A ja nie puściłem ani jednej bramki na tym turnee. Były takie układy jakie były. W związku z tym zauważyłem, że raczej nie mam szans. Wracając już z powrotem rozmawiałem z Gadochą w samolocie i Robert mówi: „To poczekaj, ja pójdę do niego i powiem mu, że chcesz wyjechać.” Wiedziałem, że znowu nie mam szans. A co? Pojadę z Tomaszewskim i będę siedział na ławie. Mając 32 lata? Kiedy ja wyjadę? Robert poszedł do Górskiego, ja tam później podszedłem do nich. Górski mówi: „Nie ma sprawy Marian, ja ci jeszcze pomogę w tym.” To mi dał już całkiem odpowiedź. Z jednej strony dobrze, że mi pomógł. Pomógł mi w wyjeździe, bo na pewno miał pierwsze słowo w PZPN-ie. I tak niechcąco może, ale mi pomógł chociaż raz. Z Bernardem Blautem rozmawiałem wcześniej jeszcze w Gijon. Tam Bernard miał ostatni mecz i mówię mu: „Jakbyś miał tam okazję gdzieś, to załatw mi, bo widzę, że u Górskiego nie mam szans. I później po Olimpiadzie Kostka znowu zrezygnował to wszyscy myśleli, że ja w końcu będę pierwszy.

Na turnee po Ameryce Północnej nie puścił Pan żadnej bramki, a „Tomek” aż sześć. Szyki obronne w pierwszych połowach były rozluźnione czy może była to kwestia dokonanych przez trenera zmian w przerwie?

MS: - To był wyjazd pojedziemy i sobie pogramy. W dzisiejszych czasach nie miało by to miejsca. Inaczej by to wyglądało. W Stanach Tomaszewski bronił jeden mecz cały i ja broniłem jeden. W San Francisco wygraliśmy 1: 0 i ja broniłem cały mecz. Jeszcze się zgubiłem. Dał nam godzinę czy półtorej wolnego i poszliśmy na spacer. Poszedłem z Gadochą gdzieś w prawo, w lewo i zgubiłem się. Rano, przed obiadem. A pogadanka była o godzinie 11. Ja biegam, szukam, w lewo, w prawo. Ani się zapytać, ani coś. Te domy, wszystkie wysokie. Cholera, co do góry to nic nie widać. I w końcu jakoś przeleciałem, mówię: „Cholera to chyba tam było.” Patrzę, a tam te drzwi były. Normalny blok, taki hotel, a drzwi nie były takie hotelowe duże, tylko takie mniejsze. Mówię: „To chyba tu.” Wracam się, rzeczywiście. Wpadam, a u nich już pogadanka idzie. Chyba z 20 minut się spóźniłem. Mówię: „Przepraszam, ale zgubiłem się.” „Siadaj, siadaj” – mówi trener. A Gadocha jeszcze przyszedł po mnie, pomimo, że już tam kiedyś był. Jemu nic nie powiedział i mnie też nie. Byle jakie drzwi, żeby to było większe, jakiś tam baldachim czy coś. A tam nic. Drzwiczki na głównej ulicy. Człowiek wystraszony, otwieram, patrzę hotel, a oni już siedzieli. Dlatego pamiętam, że w San Francisco ja broniłem cały mecz. Wcześniej Tomaszewski bronił cały mecz, bo trener powiedział: „Ty grasz dzisiaj cały mecz, a Marian będzie w San Francisco bronił.” Mimo to, że się spóźniłem to mnie wystawił i wygraliśmy 1-0. Na turnee jak wchodziłem to wszystkie wyniki zaczynały się od tyłu. Jak na Olimpiadzie.

Po panu w reprezentacji Polski w USA wystąpił jeszcze z Thoreziaków tylko Piotrek Włodarczyk, który strzelił swoją debiutancką bramkę Timowi Howardowi z Evertonu, w zremisowanym 1 – 1 spotkaniu w Chicago w 2004 roku. Jak Pan ocenia postawę w kadrze biało –czerwonych piłkarza rodem z Podzamcza – 4 mecze, dwa gole? Uważa Pan, że Piotrek zrobił tyle ile mógł, czy też stać go było na bogatszą karierę reprezentacyjną, a może nawet występy na MŚ?

MS: - Jeżeli chodzi o Włodarczyka, to on jako junior dobrze się zapowiadał. W młodzieżówce dobrze grał. Później wyjechałem i nie wiem jak mu się losy układały, jakie miał wyniki. Spotkałem go później w Auxerre, był z Cisse w ataku w tamtych latach. Często ich odwiedzałem, bo jeździłem do syna. On tam dopiero wchodził, był chyba miesiąc czy półtora, a ja tam akurat przyjechałem. Rozmawiałem z nim. Mówię: „Uważaj, ale tutaj będziesz miał ciężko.” Tam był Cisse i jeszcze drugi taki murzyn. On mówi: „Zobaczymy.” Ale nie był długo, rok czasu i wrócił.


Nie „fair play”

Tomaszewski wskoczył na Pana miejsce w Cardiff z Walią – w meczu eliminacyjnym do MŚ w Niemczech - po rewelacyjnym Pana występie w Hamburgu, a jego wcześniejszym blamażu na Łazienkowskiej. Czym Górski tłumaczył swoją decyzję podjętą w ostatnim momencie?

MS: - W Cardiff w piątek był skład podany. I w piątek u nas tu w telewizji, w Polsce. Byłem ja w bramce. I ja też byłem przygotowany na 100 procent, że będę bronił. W sobotę przed meczem wchodzimy do szatni, a Górski mówi ustnie skład: „Tomaszewski w bramce.” Nie było tłumaczenia. Skład podał i koniec, bez dyskusji. Tam z kolei przegrali 2-1 i jeszcze puścił bramkę z wolnego, co sędzia nie uznał. I też to jego żaden wielki mecz nie był. Musiałem siedzieć i patrzeć na to. Co mi pozostało. Podobno Tomaszewski to była dalsza rodzina Górskiego.

Sytuacja, co do podjęcia decyzji o wstawieniu Tomaszewskiego na bramkę, była analogiczna jak na turnieju Olimpijskim w Monachium, kiedy też zapowiadano Pana występ przeciw Rosji. Zagrał jednak ponownie Kostka.

MS: - Było to samo co w Cardiff. W dniu meczu w windzie spotkałem prezesa PZPN-u Nowosielskiego: „Jak się czujesz?” Mówię: „No dobrze.” „Bo dzisiaj wychodzisz.” Mówię: „Czułem to.” On na to: „Dzisiaj wychodzisz, bo dzisiaj na Ciebie stawiamy.” A na pogadance Kostka w bramce i to samo było co w Cardiff. Też samodzielna decyzja Górskiego, bo z prezesów już nikt nie wchodził na pogadankę. Jeżeli oni na przykład w piątek decydują, że ja gram to tak powinno zostać, nie? Na pewno mieli konsultacje jakąś. Zawodnicy nawet się dziwili. Jak siadłem to już wiedziałem, że nie wejdę na boisko. Cudowna zmiana Szołtysika. Jak już Kostka to Kostka. Niejeden raz mnie to spotkało, także mnie reprezentacja zamiast cieszyć to… Ja jechałem, bo nie mogłem powiedzieć nie. Na każde powołanie musiałem jechać, bo jakbym nie pojechał to by mnie zawiesili. Nie grałbym ani w klubie, ani w kadrze. Jak można odmówić? Kostka nie odmawiał tylko zrezygnował. Zrezygnował na 2 czy 3 miesiące, a że widział, że jest szansa to widocznie jakaś umowa z Górskim i wrócił. Jak wrócił to ja już później nawet pół meczu nie zagrałem. Obojętnie czy to Finlandia była, czy to Bułgaria czy kto inny. Musiałem to przesiedzieć na ławce. Miałem rodzinę i musiałem patrzeć też na rodzinę. Nie było dużo pieniędzy, ale kadrowe miesięcznie było. Dodatkowo do tego co tutaj miałem w Zagłębiu.

Pana zdaniem trener był ostatecznym ciałem decyzyjnym w kwestii powołań i ustalania składu? Kostka grał w Zabrzu, Tomaszewski w Legii.

MS: - Tak to wyglądało.

Pana ostatnim meczem w kadrze było spotkanie w Chorzowie. Roy McFarland z determinacją sfaulował Lubańskiego. Włodek już nigdy nie doszedł po tym incydencie do normalnej dyspozycji, ponieważ kontuzja była ciężka, a wtedy medycyna nie stała na wysokim poziomie. Jaki przebieg miały operacje i rehabilitacja świetnie rokującego punktu naszej reprezentacji?


MS: - Czy pomylili nogi operując to nie wiem. Do tego nikt nie doszedł. Ale naprawiali to później w Austrii. Jakiś błąd tam był w tym. Ale źle zrobili i tam go później reperowali.


Wtedy - 6 VI 73’ - jedyny raz wygraliśmy z Anglią. Padł wynik 2 – 0, a 90 tysięczna publiczność szalała na widowni. Jak Pan wspomina ten mecz z ławki rezerwowych?

MS: - Jak już tam byłem to się cieszyłem, jak najbardziej.


Piłkarski Renesans

Trener Górski miał podobno nosa do piłkarzy. Za co był ceniony najlepszy trener XX wieku?

MS: - To były czasy, nie chcę uniżać, ani źle mówić o zmarłych, że był wysyp. Miał drużynę, że obojętnie czy wystawił tego, czy tamtego to wszyscy grali. Wtedy w pierwszej reprezentacji to mogło grać może nie 50, ale 30 to na pewno było. Na mecze wyjeżdżało się w 18 tylko: dwóch bramkarzy i 16 zawodników. A na olimpiadzie było nas tylko 21. To był taki układ i wysyp można powiedzieć, że obojętnie kogo on wystawił to każdy dobrze grał.

Nad czym skupialiście się pracując na zgrupowaniach u Górskiego?

MS: - Treningi były takie jakie warunki były. Przecież nie było atlasów to robiło się na ławce albo z piłkami lekarskimi. Za Górskiego ćwiczyliśmy w lesie, ale u niego nie było ciężkich treningów. To było wszystko takie raczej rozluźniające, podskoki, takie tam. Jeżeli chodzi jeszcze o gimnastyczne sprawy to Górski miał Strejlaua. On był po AWF-ie i miał specjalizację w lekkoatletycznych ćwiczeniach. To on nam wymyślał różne ćwiczenia. Miał dobre treningi stacyjne. Na strzeleckich wszyscy strzelali. I obrońcy strzelali i pomocnicy strzelali. Jak był strzelecki to był strzelecki. Do wolnych podchodził Gadocha, Deyna, jeszcze wcześniej Pohl, bo jeszcze z Polhem zaczynałem. Liberda był jeszcze wtedy, Lentner z Polonii Bytom. To była ta stara gwardia, ale to się wszystko kruszyło potem tak pojedynczo, pojedynczo. W ataku Lubański bardzo dobrze grał. To już byli ci wchodzący, ten drugi rzut jak to się mówi, młodzież wypierała tych starych.

Z jakimi kolegami z kadry łączyły Pana zażyłe stosunki? Z kim dzielił Pan pokój na zgrupowaniach i meczach kadry?

MS: - Bernard Blaut był jednym z pierwszych, którzy kończyli karierę. Wyjechał później do Francji też. Z Jarosikiem byłem w pokoju i z Brejzą, różnie to bywało, z Zygmuntem Gutem z Odry Opole, który grał razem z ojcem Mirka Klose, bo my byliśmy takie odrzutki. Oni mieli swoje pokoje, bo jak z Zabrza przyjechało 6, z Legii 7, z Wisły 4, to oni mieli swoje grupki, każdy miał swojego kumpla. W kadrze były grupki. Co ja miałem z Kostką spać, albo z Tomaszewskim? Na pewno nie. Włodek Lubański był w porządku. Szołtysik był fajny chłopak, Musiałek i Wilczek był. Także tylko Kostki nikt nie lubił, a grali w jednej drużynie. On miał 2 czy 3 lata seminarium, na księdza chciał iść. Potem zrobił się jakiś taki… Nawet śmiali się z niego: „Dobrze, że on nie został księdzem, bo on by jedenaste przykazanie wymyślił.” „On by koszulę zdarł, a pieniądze wziął.” A Sołtys znowu mówi: „On jakby mógł to zapałkę by na dwa razy zapalał.” Miał niemiły charakter, także nie miał przyjaciół.



Autor: www.zaglebie.walbrzych.pl


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: